Moja mama nawróciła się, gdy miałam 3 latka, więc już od małego słyszałam w domu o Bogu, uczęszczałam na nabożeństwa i szkółki. Chociaż nigdy nie wątpiłam w istnienie Boga, to przez bardzo długi czas nie miałam z Nim praktycznie żadnej relacji. Najczęściej chodziłam na nabożeństwa z poczucia powinności lub przymusu. Wszyscy wokół uważali mnie za „grzeczną dziewczynkę”, lecz w momencie, gdy spotykałam się ze znajomymi albo szłam do szkoły stawałam się kimś zupełnie innym. W środku czułam, że coś jest nie tak i wiedziałam, że moje życie nie może być podzielone na dwie „sfery”. Ignorowałam jednak tego typu myśli. Wtedy Bóg, który bardzo dobrze znał (i zna!) moje serce, wiedział jak się o mnie upomnieć. Miałam sen, który bardzo wyraźnie pokazał mi dokąd zmierzam… W tym śnie znajdowałam się w pokoju, w którym stały dwa duże stoły. Przy jednym z nich siedziały osoby wierzące – moja mama, moja babcia i inne znane mi z kościoła twarze. Przy tym stole panowała radosna atmosfera, każdy uśmiechał się, wychwalał Boga, śpiewał pieśni. Przy drugim stole natomiast siedziały osoby, których wzrok był całkowicie nieobecny, siedzieli w bezruchu. Pamiętam, że gdy patrzyłam na ten stół wszystko wokół było szare, bez koloru. Wśród osób tam siedzących dostrzegłam swojego tatę. Ja sama przechadzałam się pomiędzy tymi dwoma stołami. W jedynym momencie usłyszałam potężny, niezwykle głośny huk. Zdziwiona zaczęłam rozglądać się po pokoju. Przy pierwszym stole nic się nie zmieniło, ludzie przy nim wyglądali jakby tego nie usłyszeli – nadal śpiewali, śmiali się. Wtedy spojrzałam na drugi stół… Ten widok mnie przeraził. Osoby te wykrzywiały się z bólu, płakały, ich ciała zaczęły się roztapiać. Spanikowana rzuciłam się w ich kierunku, krzyczałam żeby stamtąd uciekali, żeby przysiedli się do pierwszego stołu, ciągnęłam ich za ręce – bezskutecznie. Stanęłam w miejscu ze łzami w oczach i spojrzałam w dół. Okazało się, że moje ciało również zaczyna się topić… Zaczynam umierać. Zorientowałam się, że jest już za późno. W tym momencie obudziłam się z płaczem. Wiedziałam co ten sen znaczył. Bóg pokazał mi, że nie mogę być „jedną nogą tu, a drugą tam”. Pokazał, że tak naprawdę nigdy „nie dosiadłam się do stołu”, że tak naprawdę nie było momentu, gdy powierzyłam Jemu swoje życie. Dotarło do mnie, że zmierzam do piekła. Ta myśl mnie dręczyła. Przez długi czas nie rozumiałam, że zbawienie jest z łaski i starałam się osiągnąć coś moimi uczynkami, poprawą zachowania. Zżerało mnie to jednak od środka, ponieważ oczywiste jest, że ciągle upadałam, popełniałam te same grzechy. Czułam się bezsilna. Wyobrażałam sobie, że Bóg mnie ukaże, że nie wybaczy mi tego, co robiłam. Wtedy zaczęłam coraz częściej czytać Biblię. Słowo głoszone na nabożeństwach zaczęło do mnie docierać, w końcu zaczęłam rozumieć. Nie pamiętam dokładnie kiedy, jakiego dnia, ale wiem, że po prostu nastąpił w moim życiu moment, gdy powiedziałam Bogu, że już teraz rozumiem, że nie dam rady zapracować sobie na zbawienie, że wiem że jestem grzeszną osobą i potrzebuje Jego łaski i odkupienia. Powiedziałam, że chcę żeby zamieszkał w moim życiu i pomógł mi je poukładać, żeby chwycił mnie za rękę i poprowadził. I tak się stało! Uczucie ulgi i radości, uczucie tego zabranego ciężaru… – myślę, że jest to nie do opisania. Jestem niewyobrażalnie wdzięczna za to, że Bóg upomniał się o mnie. To nie ja Go znalazłam, lecz On znalazł mnie.
„Tyś ujął prawą rękę moją. Prowadzisz mnie według rady swojej,
A potem przyjmiesz mnie do chwały.”
Psalm 73:23-24