Wychowałem się w typowej dla naszego kraju rodzinie katolickiej. Mam czterech braci i jedną siostrę, a ja jestem najmłodszy. Rodzice starali się na swój sposób zapewnić nam wszystkim odpowiednią edukację religijną. Być może dzięki temu nigdy nie miałem wątpliwości, że Bóg istnieje. Problem polegał jednak na tym, że był On bardzo abstrakcyjny, niedostępny, a życie religijne ograniczało się do niedziel i świąt, – co i tak wtedy było dla mnie raczej czymś niechcianym, po prostu nie przepadałem za tym. Mieszkaliśmy na wsi, „daleko od szosy” i do kościoła było daleko, a rodzice nawet, jeśli sami się nie wybierali, to wysyłali mnie i starszego o 3 lata brata autobusem, albo pieszo.
Zgrzyt w rodzinnym życiu nastąpił, gdy siostra poznała sporo starszego chłopaka z organizacji Świadków Jehowy i wyszła za niego za mąż – oczywiście bez ślubu kościelnego. Na kilka lat siostra została z tego powodu odtrącona przez rodziców. Gdy po kliku latach mogła już nas odwiedzać z rodziną, mówiła nam o swojej wierze i o Biblii. Wtedy, mając kilkanaście lat, niewiele mnie to interesowało. Gdy poszedłem do szkoły średniej w Olsztynie i zamieszkałem w internacie, z inicjatywy siostry, odwiedził mnie pewien Świadek Jehowy i zachęcił do spotkań. Przez okres około jednego roku dość systematycznie spotykałem się z tym człowiekiem i jego żoną u nich w domu. Muszę przyznać, że byli to bardzo mili, ciepli i oddani Bogu ludzie. Byłem też na ich kilku zgromadzeniach niedzielnych i tygodniowych. Pokazali mi Biblię (Brytyjkę, bo taką się wtedy posługiwali), pełny dekalog, imię Boga i inne rzeczy, które były ukrywane, zmienione lub nieprzestrzegane przez Kościół Katolicki. Sam fakt oszukiwania w katolickim dekalogu był dla mnie wystarczającym powodem, żeby nie chodzić na religię , a rodzice byli daleko i nie bardzo interesowali się tymi sprawami (ważne było dla nich jedynie to, że nieźle się uczyłem). Słowo Boże przemawiało do mnie, ale nie chciałem się wtedy zadeklarować, bo bałem się chodzenia po domach. Teraz wiem, że Bóg już wtedy w jakiś sposób mnie dotykał. Wtedy właśnie przeżyłem pewien aspekt nawrócenia – uświadomiłem sobie bliską obecność Boga, który przestał być tak abstrakcyjny jak wcześniej. Pamiętam, gdy pewnego ciepłego dnia szedłem na łąkę, koło naszego domu na wsi, w jakiś niesamowity sposób dotarło do mnie, że Bóg jest blisko mnie, że mnie widzi, że mi towarzyszy. Opanowała mnie dziwna radość, jakiej nigdy wcześniej nie przeżywałem – od tamtej pory przestałem używać wulgarnych słów, co było czymś niespotykanym wśród chłopaków mieszkających w internacie. Bóg zabrał mi ten niewłaściwy język w sposób natychmiastowy i skuteczny do tej pory. Nawet, kiedy przez wiele lat potem nie szukałem Boga, to i tak nie wróciłem do starego języka. Już wtedy mogłem zauważyć pewien kontrast pomiędzy tym, co Bóg czyni w życiu człowieka, a tym, co człowiek sam stara się robić w sferze duchowej. W internacie mieszkał ze mną bardzo religijny chłopak, który systematycznie chodził na religię, do kościoła, klękał rano i wieczorem do modlitwy, (jako jedyny wśród nas pięciu w pokoju), a jednocześnie używał przekleństw jak mało kto. Mój język był podobny, ale gdy Bóg zainterweniował, nastąpiła we mnie radykalna zmiana, a o tym koledze jakiś czas temu dowiedziałem się, że zmienił orientację seksualną…
Po roku zaprzestałem kontaktów ze Świadkami, a wiele rzeczy, które poznałem w Słowie umknęło, także świadomość Bożej obecności gdzieś odeszła. Prawda Bożego Słowa stała się dla mnie na tyle obojętna, że nie było dla mnie wielkim problemem, żeby wziąć ślub z Teresą w Kościele Katolickim, nawet pójść do spowiedzi, żyć po swojemu, jednocześnie mając pewną biblijną wiedzę. Bóg znowu stał się daleki i jakby pozostający bez wpływu na moje życie (choć wulgarny język nie wrócił). Widzę jednak wyraźnie, że mój Niebiański Ojciec nie zapomniał o mnie. Gdy urodziła nam się Asia i miała trochę więcej niż 2 lata, zachorowała na wirusowe zapalenie mózgu. Mieszkaliśmy wtedy w Działdowie. Asia spędziła kilka dni w miejscowym szpitalu, ale lekarze nie bardzo wiedzieli, co mają z nią robić, trafiła więc do Ciechanowa, lecz tam również lekarze nie wiedzieli co z nią robić. Dni mijały, a jej stan się pogarszał. W Ciechanowie jednak znalazł się ktoś, kto zasugerował, żeby starać się o przewiezienie Asi do Centrum Zdrowia Dziecka, co się udało i myślę, że to właśnie była Boża łaska. W Centrum lekarze powiedzieli, że to był ostatni moment i dawali naszemu dziecku 50% szans na przeżycie. Teresa spędzała praktycznie każdy dzień (przez wiele tygodni) przy łóżku Asi. A ja przypomniałem sobie o Ojcu Niebieskim i będąc w domu zacząłem każdego dnia wylewać przed Nim łzy. W efekcie Asia wyzdrowiała i to tak, że nie potrzebowała żadnej rehabilitacji po tej chorobie, np. nie musiała się na nowo uczyć chodzić albo mówić, wszystkie funkcje życiowe wróciły. Lekarka prowadząca stwierdziła, że to było coś niezwykłego! Niedługo potem znowu wróciłem do „starego” życia, powoli zapomniałem o Bożej łasce, choć zdarzało mi się pomodlić gdzieś samemu w ukryciu o pomoc w życiu. Minęły kolejne lata, aż w końcu Bóg posłał pewną kobietę do miejsca mojej pracy. Było to już ponad 20 lat od mojego pierwszego zetknięcia z Bożym Słowem (Bóg jest cierpliwy). Zaintrygowała mnie jej postawa – np. siedząc na zastępstwie w sekretariacie, odmówiła szefowi kłamstwa, gdy ktoś dzwonił, a szef nie chciał z nim rozmawiać i kazał powiedzieć, że go nie ma. Ona wtedy powiedziała, że może jedynie powiedzieć, że szef nie chce z tym kimś rozmawiać albo porozmawia później, nie może jednak powiedzieć, że szefa nie ma, bo szef w istocie jest! Sytuacja powtórzyła się jeszcze raz i szef potem już jej nie naciskał, żeby kłamała. Zastanowiło mnie skąd miała odwagę na to, żeby odmówić szefowi? Potem się dowiedziałem. Dała mi w międzyczasie do poczytania książkę na temat wychowywania dzieci, w której z jakiegoś powodu był zacytowany pełny dekalog i wtedy byłem pewien, że nie jest Katoliczką. Miałem obawy, że może jest z organizacji Świadków Jehowy, ale gdy zauważyłem, że nie odnosi się wrogo do Świąt Bożego Narodzenia, wtedy mi ulżyło. Opowiadałem o tym wszystkim Teresie i w pewnym momencie stwierdziliśmy, że trzeba zaprosić ją razem z jej mężem. Renata i Andrzej Kasiak (bo to o nich mowa – pewnie niektórzy z Was ich znają) przyszli do nas ok. 18:00, a wyszli około drugiej w nocy i jeszcze nam było mało. Gdy przyszli, po krótkim kurtuazyjnym wstępie, zaczęliśmy rozmawiać o Bogu i Słowie, mieliśmy mnóstwo pytań. Zaskoczyło nas, że Andrzej wyjął w pewnym momencie Biblię i podpierał swoje odpowiedzi czytając fragmenty z Biblii. Opowiadali nam swoje świadectwa. Byłem zafascynowany. Zaprosili nas na niedzielne nabożeństwo do zboru w Ciechanowie. Tam kolejna fascynacja – kazanie, bo pierwszy raz usłyszałem kazanie w pełni oparte na Słowie, a jednak przedstawione w bardzo praktyczny i zrozumiały dla mnie sposób. 40 minut kazania minęło mi w mgnieniu oka. Poruszyły mnie osobiste modlitwy i pieśni, tak, że nawet mnie „staremu chłopu” łzy cisnęły się do oczu :). Również atmosfera po nabożeństwie przy kawie i herbacie zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Renata z Andrzejem zaprosili nas na obiad do siebie, gdzie mogliśmy jeszcze porozmawiać w bardzo fajnej atmosferze. W tym czasie nasza Asia przygotowywała się do pierwszej komunii i już nie chcieliśmy tego przerywać, nie byliśmy jeszcze pewni, co dalej zrobić. Zacząłem trochę sprawdzać doktryny Świadków i Protestantów, żeby mieć pewność czy warto się z nimi zadawać. Po kliku miesiącach Renata delikatnie przypomniała się i znowu pojechaliśmy do zboru w Ciechanowie i ponownie nastąpiła fascynacja Bożym Słowem i jego wykładem oraz wszystkim innym. Zaczęliśmy systematycznie uczęszczać na zgromadzenia w Ciechanowie oraz na spotkania grupy domowej w Mławie. Byłem tak głodny Słowa, że zacząłem w każdej wolnej chwili czytać Biblię, a oprócz tego różne książki chrześcijańskie (np. „Sprawa zmartwychwstania”, „Najszczęśliwsi na świecie”). Wcześniej nie lubiłem czytać, lektury szkolne omijałem jak tylko się dało, a w tym czasie ciągle było mi mało – nigdy wcześniej nie przeczytałem tylu książek :). Słowo przemawiało do mnie, Pan Jezus stał się autorytetem i tak zacząłem się zmieniać. Nie rozumiałem jednak jeszcze Bożej łaski – chciałem sam się poprawić i usunąć wszelki grzech, żeby stać się godnym Jezusa. Trochę już poznałem Słowo i zacząłem w pracy o tym mówić, ale pojawiła się pycha, bo ja „wiedziałem”, a oni prawie nic „nie wiedzieli” na temat Boga i ich własnej wiary, więc chełpiłem się tym. Bóg mimo to pracował nade mną i przekonywał o grzechu – w pewnym momencie zacząłem unikać kłamstwa, a szef, gdy zobaczył, że już nie chcę kłamać, zaczął się krępować i wychodzić z mojego pokoju, gdy sam zaczynał kłamać komuś przez telefon (wcześniej tego nie robił). Bóg dał mi przekonanie, że złą rzeczą było zabieranie czasu rodzinie na rzecz zakrapianych imprez z kolegami z pracy. Bóg dał mi siłę, by odmówić picia alkoholu z przełożonymi z pracy. Poprosiłem też szefa, żeby całą pensję wypłacał mi oficjalnie, bo do tej pory większość była „pod stołem”, a gdy mi powiedział, że nie może mi oficjalnie wypłacać całości, to z pokojem w sercu powiedziałem, żeby wypłacał mi legalnie tyle ile może, a z reszty rezygnuję, no i …straciłem ok. 40% swojej pensji, mimo to jednak Bóg dawał niezwykłą radość do serca. Sporo rzeczy w moim życiu zmieniło się na lepsze, ale wciąż miałem jeden zasadniczy problem – nie rozumiałem, czym jest łaska. Słuchałem kazań, czytałem Biblię oraz książki, uczestniczyłem w każdym możliwym zgromadzeniu, jednocześnie myśląc, że mogę sam się poprawić. Nie myślałem też jeszcze o chrzcie. Bóg jednak posłał jednego ze starszych zboru, żeby zadał mi bardzo proste pytanie: „czy wierzysz, że Jezus umarł za twoje grzechy?”, a ja odpowiedziałem, że „tak, wierzę”, „no to w czym problem?” – padło pytanie z jego strony – w tedy właśnie zapaliło się światełko w mojej głowie i zrozumiałem w końcu, czym jest łaska, zrozumiałem, że „sam” się nie poprawię i nie zadośćuczynię swoim grzechom, zrozumiałem, że uwierzenie w Jezusa i jego ofiarę przebłagalną, a zaraz potem świadomy chrzest, to początek drogi z Jezusem. Zrozumiałem, że to skrucha w sercu spowodowała, że Jezus mnie przyjął, a nie moje wcześniejsze starania pozbycia się grzechu. Opanowała mnie niesamowita radość! 🙂 Radowałem się tym bardziej, że Teresa podzielała te same pragnienia szukania Boga. Zaraz potem powiedziałem pastorowi, że chciałbym dać się ochrzcić, żeby przypieczętować przymierze z Jezusem, a wkrótce także i Teresa zapragnęła się ochrzcić! 2. maja 1999 roku oboje zostaliśmy ochrzczeni w Ciechanowie. Wiem, że to jest ogromne błogosławieństwo, gdy oboje małżonków uwierzy w tym samym czasie i jestem Bogu za to naprawdę wdzięczny.
Gdy Pan Jezus mnie pociągnął, zmieniły się moje priorytety i pragnienia – sprawy dotyczące Boga, wiary i rodziny wyszły na czołowe miejsce, a naturalną rzeczą stało się opowiadanie o tym komu tylko się dało. W międzyczasie dwa razy straciłem pracę z powodu wiary w Jezusa, ale miałem też przywilej i radość głosić Słowo mojemu przełożonemu w pracy oraz kolegom i koleżankom. Powiedzieliśmy o nowym życiu moim rodzicom, a mój rodzony brat, powiedział wtedy, że za jakiś czas mi przejdzie. Chwała Bogu, że mi nie przeszło! 🙂 Oczywiście, oprócz radosnych chwil, było i wiele trudnych, popełnialiśmy różne błędy po naszym nawróceniu, ale pragnienia i priorytety pozostały niezmienne, a wzrosła wdzięczność Bogu za zbawienie i za Kościół. Być na zgromadzeniu to dla mnie przywilej i radość, a nie przymus, bo wiem, że Pan jest wtedy obecny, a w dodatku spotykam się z umiłowaną rodzinką :).