Pastor

Chciałbym się z Tobą, Drogi Czytelniku, podzielić tym, jak to się stało, że postanowiłem iść za Bogiem na całego.

Okoliczności, które złożyły się na moje spotkanie z Bogiem były bardzo burzliwe i pełne swoistego dramatyzmu…

Pochodzę z dość ubogiej rodziny, gdzie często pojawiał się alkohol. Z tego też powodu sporo czasu spędzałem z moimi kolegami na ulicach. Z racji tego, ze moi koledzy byli z podobnych środowisk, dogadywaliśmy się dość dobrze. Niestety nie byliśmy grzeczną paczką… kradliśmy, biliśmy się z innymi, sprawialiśmy sporo kłopotów zarówno rodzicom jak i w szkole…

Ja w tamtym czasie raczej wierzyłem, że Bóg istnieje, ale nie za bardzo chciało mi się wierzyć, że może się kimś takim jak ja interesować.

Z racji tego, że zawsze byłem „dużym” chłopakiem, dość dobrze się biłem. Byłem przy tym wprawdzie trochę wolny ale jak już kogoś złapałem w swoje ręce to już miał kłopot…

W miarę jednak czasu moje gabaryty zaczęły mi przeszkadzać i w związku z tym zacząłem ćwiczyć na siłowni, jeździć dużo na rowerze i odchudzać się. Początkowo nie było to nic szczególnego. Mniejsze posiłki, mniej słodyczy… Później przerodziło się to w coraz drastyczniejsze praktyki… W konsekwencji wpadłem w anoreksję!

Choroba zabierała mi zarówno życie cielesne ale również życie emocjonalne. Pojawiła się depresja a wraz z nią myśli samobójcze. Jednego czego pragnąłem była śmierć…

W tym czasie w życiu mojej rodziny pojawili się chrześcijanie, którzy pomagali nam materialnie. Ja początkowo byłem trochę nieufny, myśląc, że to jakaś sekta czy coś w tym rodzaju. Ówczesny pastor wielokrotnie zapraszam mnie do siebie i na nabożeństwo ale za każdym razem odmawiałem. Mój stan coraz bardziej się pogarszał. Kiedy chrześcijanie, za pośrednictwem mojej mamy, dowiedzieli się o mojej chorobie, zaczęli się modlić o mnie. Ja oczywiście nic o tym wtedy nie wiedziałem.

Pewnego razu postanowiłem pójść i zobaczyć jak wyglądają nabożeństwa owych chrześcijan. Szczerze mówiąc spodobało mi się – generalnie prawie w każdym aspekcie te spotkania wyglądały inaczej niż w znanym przeze mnie kościele tradycyjnym. Pastor nie miał sutanny, głosił energiczne kazania prosto z Biblii, ludzie modlili się własnymi słowami, byli uśmiechnięci i szczęśliwi. Pomyślałem, że coś w tym musi być. Byłem jednak cały czas związany moją chorobą i śmiercionośnymi konsekwencjami z nią związanymi…

Na pewnym nabożeństwie, patrząc na szczęście tych wszystkich ludzi wokół, powiedziałem do Boga (nie było to wprawdzie nawet wypowiedziane głośno ale w myślach tylko): Jeśli jesteś i jesteś taki jak oni mówią, to spraw bym był normalny. I… Idąc po nabożeństwie nagle poczułem głód (nie czułem go już od jakiegoś czasu) i powiedziałem do mamy, że chciałbym coś zjeść. I gdy to powiedziałem, poczułem jakiś dziwny przypływ mocy i radości. Chciałem skakać ze szczęścia i powiedzieć wszystkim, że jestem zdrowy. Dziś wiem, że wtedy to był Duch Święty ale wtedy tego nie wiedziałem.

Chciałem dowiedzieć się coraz więcej o tym co się stało. Ktoś zaproponował mi bym zaczął czytać Pismo Święte, co też uczyniłem. Zdałem sobie też sprawę, ze jestem grzesznikiem i zasługuję na sprawiedliwy Boży wyrok potępienia. Zrozumiałem również, że Jezus wisząc na krzyżu zapłacił swoim życiem za moje grzechy i przyjmując Jego ofertę mogę doświadczyć pewności wiecznego ratunku. Po pewnym czasie postanowiłem oddać Mu swoje życie, by sam Jezus mógł je prowadzić będąc moim Panem…

Po tym jak moje życie znalazło się pod kierownictwem Boga, praktycznie wszystko uległo zmianie. Moja chęć bójek się skończyła, moje przekleństwa zanikły, mój stan zdrowotny regenerował się coraz bardziej, moja sytuacja w szkole znacząco się poprawiła. Pojawiła się również (naturalna) chęć mówienia innym o Bogu, co przecież nie jest czymś często spotykanym w dzisiejszych czasach. Bóg pozwolił mi poznawać się coraz bardziej. Doświadczałem i nadal doświadczam Jego miłości w codziennych, czasem bardzo prostych, czynnościach. Generalnie, życie z Bogiem jest inne – lepsze, i nie zastąpiłbym je za nic w świecie.

Swego czasu poszedłem na studia teologiczne, bo moja chęć poznawania Boga i służenia Mu była bardzo duża.

A dziś? Dziś wraz z rodziną jesteśmy w Działdowie, wspieramy lokalny kościół darami, które otrzymaliśmy od Boga i chcemy to robić tak długo, jak tylko Bóg na to pozwoli.

 Arek Kotlewski z rodziną